Dziennik Cwaniaczka- no to lecimy to kolejna odsłona przygód sympatycznego Grega Heffleya i jego szalonej rodzinki. Muszę stwierdzić, że niewiele jest na rynku literatury dziecięcej książek, na które czekałabym z taką niecierpliwością. Każdy kolejny Dziennik Cwaniaczka to gwarancja fantastycznej zabawy. Nie inaczej jest tym razem.

Absurdalny pomysł
Gdy przygotowania do Gwiazdki nie wychodzą, nic się nie udaje a rodzice ciągle się kłócą, najlepszym rozwiązaniem byłoby rzucić wszystko i wyjechać całą rodziną do ciepłych krajów. Nie u Heffleyów. Gdy Greg dowiaduje się, że mama podjęła tę wiekopomną decyzję, nie jest zachwycony. Wolałby zostać w domu, przy kominku i cieszyć się prezentami. Zwłaszcza, że owa wycieczka to właśnie PREZENT gwiazdkowy.
Wyjazd na Isla de Corales ma jeszcze jeden podtekst: okazuje się, że to tam właśnie rodzice Grega spędzili swój miesiąc miodowy! Niestety, Greg zostaje przegłosowany i cała rodzina wyrusza na podbój tropików. Problemy zaczynają się już w drodze na lotnisko a potem jest coraz gorzej…
Tłumy, wszędzie tłumy
Czytając Dziennik Cwaniaczka- no to lecimy pocieszyłam się myślą, że to nie tylko w Polsce świąteczny wyjazd kojarzy się z tłumami, czekaniem i nerwami. Rodzina Grega przeżywa dokładnie to samo. Już na lotnisku okazuje się, że na pomysł spędzenia Bożego Narodzenia w tropikach wpadło kilkaset tysięcy innych ludzi. Nerwy przy odprawie, a potem opóźniony lot. Co ciekawe, nasz Cwaniaczek leci samolotem po raz pierwszy w życiu i chyba ma cykora. Zostaje posadzony w rzędzie między spóźnioną parą z małym dzieckiem, więc podróż nie zalicza się do udanych.
Najśmieszniejsze ze wszystkiego jest jednak to, że tata Grega dostaje miejscówkę w … 1 klasie ze względu na to, że często lata w sprawach biznesowych. Rodzina nie jest tym zachwycona i każdy po kolei chce spędzić trochę czasu w luksusach. Zostają zatem ustalone dyżury.
Po przylocie na miejsce okazuje się, że wcale nie jest lepiej, chociaż klimat wyspy poraża ciepełkiem i słoneczkiem. Cwaniaczek jest zachwycony i chce spróbować absolutnie wszystkiego. Szybko jednak okazuje się, że nie wszystko jest dostępne od razu, na część atrakcji nie ma miejsc i ogólnie lipa.

Super zabawa
Jakby tych atrakcji było mało, tata Cwaniaczka dostaje rozstroju żołądka i większość pobytu spędza w toalecie, zatem reszta rodziny musi radzić sobie sama. Najlepiej na tej całej wyprawie wychodzi chyba Rodrick (starszy brat Cwaniaczka), bo poznaje dziewczynę. A przynajmniej tak mu się wydaje…
Dziennik Cwaniaczka- no to lecimy to świetna zabawa, doskonały humor i zaskakujące zwroty akcji. W sumie to nawet muszę się pochwalić, że troszkę jakby przeczułam, że kolejny tom powinien być o bożonarodzeniowym wyjeździe. W końcu aż się prosiło, a jak wiemy, rodzina Cwaniaczka potrafi wszystko.
Autor Dziennika Cwaniaczka- no to lecimy nie zawodzi i tym razem. Dostajemy fantastyczną opowieść nastolatka, który codziennymi zapiskami dokumentuje wszystkie poczynania swojej rodziny. Co najciekawsze, te poczynania mogą dotyczyć absolutnie każdego z nas. Każdy z nas może mieć pewnego dnia strasznego pecha i sknocić najlepszy nawet wyjazd. Każdemu może się zdarzyć, że na tropikalnej wyspie ptaki i ślimaki zeżrą mu obiad a najmłodszy członek rodziny przyniesie w plastikowym kubełku najbardziej jadowitą meduzę świata… 🙂
Chyba nie muszę dodawać, że polecam Dziennik Cwaniaczka- no to lecimy absolutnie w stu procentach. Jedyny minus tej książki: za szybko się kończy.