Nieszczęścia chodzą stadami Agaty Przybyłek, to kontynuacja przezabawnych losów bohaterów z „Nie zmienił się tylko blond”. Tym razem jednak historia wygląda nieco inaczej.

W Nieszczęścia chodzą stadami poznajemy uroczą Martusię, która po kilkuletnim pobycie w Londynie wraca do rodzinnych Sosenek, by załatwić swoje sprawy z przeszłości. Martusia jest chrześnicą pani Haliny, matki Iwonki. Pani Halina jest właśnie w depresji, ponieważ jej córka Iwonka ośmieliła się uciec z jej domu i przeprowadzić do siedliska na Mazurach. Obraza boska i skandal!
Zapominając o drobnym szczególe, że Iwonka wyjeżdża razem z Jarusiem, którego pani Halina sama wpakowała w jej ramiona, starsza pani przeżywa dramat i nie widzi sensu życia. Na ten właśnie moment trafia Martusia, która przyjeżdża do Sosenek z córką. Tak przynajmniej spodziewa się pani Halina.
Niechciany prezent
Niestety, po przyjeździe Martusi okazuje się, że chrześniaczka przywiozła ze sobą nie tylko córkę, ale i kilkumiesięcznego synka o pięknie brzmiącym imieniu Krzyś. Czy może to stanowić jakiś problem? Dla normalnego człowieka pewnie nie, ale dla pani Haliny to niemal koniec świata. Krzyś jest bowiem… czarny. Murzyniątko, znaczy się.
Jako, że przyjazd Krzysia został wywróżony przez wiejską zielarkę, Czarno to widzę! – tak brzmiały jej słowa – pani Halina wpada w ciężki popłoch i stara się za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by wieś zobaczyła Krzysia. A jest się o co martwić! Pani Halina jest pełną powagi przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich, a to nie byle co. Dlatego knuje iście szatańską intrygę.
Zacofana wieś
Postanawia udowodnić Martusi, że Sosenki to kompletnie zacofana wieś, w której nie ma internetu, nic do jedzenia a prąd wyłączają każdego wieczoru. Do tego wszystkiego nastawia przeciwko dziewczynie niemal całą wieś. Intryga, w którą zostaje wplątana cała rodzina, przybiera jednak śmieszny i całkowicie pozytywny kierunek.
W powieści Nieszczęścia chodzą stadami nie brak wzruszeń i bolesnych wspomnień z przeszłości, a do tego wszystkiego przyplątuje się jeszcze pijany pan Bronek. Pan Bronek, rasowy pijaczyna, mający sześćset złotych renty, a więc całkiem nieźle, oświadcza się Martusi i to dwa razy. Na szczęście w pobliżu kręci się jeszcze młody i przystojny, choć nieco chamski, dyrektor szkoły podstawowej, Krzysztof. No i jest jeszcze Andrzej, który jednak zostaje przez Autorkę potraktowany dziwnie marginalnie. A omal nie został mężem Marty i jest to jedna z najważniejszych postaci powieści.
Rasizm i nietolerancja oraz kompletna zaściankowość wybijają z Nieszczęścia chodzą stadami istnym wodospadem, doprowadzają wrażliwego czytelnika do zgrzytu zębami i walenia głową o ścianę. I dzięki temu książka jest boska. Autentyczna i pełna humoru, bez wielkiego nadęcia, ciepła i bardzo pozytywna. Czyta się ją jednym tchem. Polecam wszystkim 🙂